23 listopada do polskich księgarń trafiła nowość spod pióra… najbardziej rozpoznawalnego dziennikarza motoryzacyjnego? Prowadzącego niegdyś program „Top Gear”, a obecnie „The Grand Tour”?  Nie! Tym razem chodzi o książkę najśmieszniejszego, najbardziej upartego i najdziwniejszego rolnika na świecie: Jeremy’ego Clarksona! 

To naprawdę coś niesamowitego. Być może nie wiecie, ale Jeremy Clarkson zawsze chciał być rolnikiem. Marzyło mu się życie na farmie, doglądanie roślin i zwierząt, ocieranie potu z czoła po całodziennej orce traktorem, tamowanie strumieni, nawadnianie pól i sprzedawanie owoców własnej pracy w wiejskim sklepiku… Odkładał to jednak na bliżej niesprecyzowaną przyszłość, rozbijając się tymczasem w najszybszych i najoryginalniejszych samochodach dosłownie po całym świecie. 

Stosunkowo niedawno okazało się jednak, że oto czas Jeremy’ego „Rolnika” Clarksona właśnie nadszedł. Zakochany w zapachu świeżo spalonej benzyny i pisku opon na zakrętach hedonista stał się właścicielem 400-hektarowego gospodarstwa w hrabstwie Oxford i rozpoczął codzienną wiejską harówkę…  od zakupu traktora Lamborghini tak monstrualnego, że musiał wybudować dla niego nową stodołę! Ale to tylko jedna – i na pewno nie najciekawsza – z wielu przygód Jeremy’ego Clarksona, zmagającego się z trudami uprawy roli i hodowli zwierząt. 

O nich wszystkich pisze swojej najnowszej, przezabawnej i niezwykle oryginalnej książce „Diddly Squat. Rok na farmie”. Dlaczego oryginalnej? Bo po raz pierwszy możemy poznać Jeremy’ego Clarskona od zupełnie innej strony: nie jako kontestatora rzeczywistości czy dziennikarza motoryzacyjnego, który swoje wie, ale jako najprawdziwszego rolnika z mnóstwem najprawdziwszych rolniczych problemów! Jeremy Clarkson prześwietla las. Hoduje pszczoły i produkuje miód. Czyni farmę przyjazną rzadkim gatunkom ptaków. Butelkuje i sprzedaje wodę mineralną z własnego źródła. Strzyże owce. Dba o świnie. Naprawdę – to po prostu trzeba przeczytać! A najlepszą chyba rekomendacją, że podglądanie życia i pracy Clarksona na farmie to wspaniała rozrywka dla widzów i czytelników (choć dla głównego bohatera – nie zawsze), jest entuzjastyczna recenzja programu „Farma Clarksona”, zamieszczona na łamach „Guardiana” – gazety, która (z wzajemnością) za Clarksonem nie przepada. 

Nie wahajcie się zatem i spędźcie najbliższe 12 miesięcy z Jeremym w jego gospodarstwie – przeczytajcie jego najnowszą, skrzącą się niepodrabialnym dowcipem książkę Diddly Squat. Rok na farmie. 

Wiecie, skąd tytuł? Tak, to nazwa farmy Clarksona. Ale „diddly squat” w wolnym tłumaczeniu oznacza „dosłownie nic”. I taki jest ponoć zysk z działalności rolniczej Jeremy’ego. Czytając książkę, nietrudno zrozumieć dlaczego…

Przeczytać jej fragment – zapraszamy!